Cz. I - Zaczyn fermentu
Bunt jest
przyrodzoną cechą dojrzewania. Jest też cechą charakterystyczną
dla okresu przejścia, a więc zjawiskiem przemijającym. Zresztą
bunt – z natury rzeczy – nie może trwać wiecznie. Jest stanem
przebudowy, rekonstrukcji, zmiany. Od zła ku dobremu, od stagnacji
ku ruchowi, od głupoty do mądrości. Wbrew temu ostatniemu, bunt
sam w sobie wcale mądry być nie musi, a nawet zazwyczaj mądry nie
jest. Oczywiście mowa tu nie o samym sensie buntu, ile o jego
formie.
Ludzie młodzi
zazwyczaj buntują się przeciwko światu dorosłych, dostrzegając w
nim liczne zjawiska i interpretując je jako wady, których albo
zrozumieć nie mogą, albo nie chcą, sądząc, że mimo ich
niewątpliwych oczywistości, należy je zmienić. Próby dokonywania
zmian są zazwyczaj radykalne i bezkompromisowe. Podejmowane są
czasem bez rozeznania, w duchu przeciwdziałania, w duchu
bezmyślnego, ślepego nieposłuszeństwa. Młody człowiek pokazuje
wówczas, że postępowanie całkiem odmienne jest możliwe,
zapominając przy tym, bądź nie będąc wcale świadomym, że bunt
ten w żaden sposób nie jest oryginalny i że, czasem w tej samej, a
nierzadko wręcz identycznej formie podejmowany był przez pokolenie,
przeciwko któremu on sam jest teraz wymierzony.
Najczęściej jest
to więc bunt szczeniacki, wynikający z głupoty, braku
doświadczenia i źle pojętej niezgody na zastaną rzeczywistość.
Ale dziś chciałbym
przedstawić bunt, który w moim prywatnym rankingu buntów zajmuje
bardzo wysokie miejsce na skali tych ruchów, które pchnęły świat
kultury do przodu, żeby niedługo potem doprowadzić go... do
katastrofy.
Wiek XIX był
wiekiem niezwykłych kontrastów. Ten truizm ma jednak to do siebie,
że jego sens lubi umykać i gubić się w całej masie zdarzeń w
tym przebogatym w fakty i wybitne postaci stuleciu.
Mamy więc
Romantyzm z doskonałą literaturą, malarstwem i muzyką (ta
ostatnia okazała się dużo bardziej żywotna od pierwszej i
rozwijała się aż do początków XX wieku łagodnie przechodząc w
neoromantyzm); mamy epokę rewolucji przemysłowej i neoklasycznego
historyzmu architektonicznego, mamy pozytywizm, osadzony w
technicznym podejściu do życia; mamy modernizm z niespotykanym
dotąd, pierwszym chyba porywem prawdziwego buntu artystycznego z
impresjonizmem na czele, z przeciekawym, moim zdaniem ostatnim
wartościowym, prądem architektonicznym – modernizmem szkoły
wiedeńskiej, mamy wreszcie fin de siecle z jego niezgodą na
przeszłość i potężnym a krótkotrwałym wybuchem modernizmu w
secesyjnym anturażu. Modernizmu, który był jednym z
najdonioślejszych kulturowych buntów ostatnich wieków, z którego
konsekwencji nie jesteśmy w stanie pozbierać się do dziś.
Wbrew pozorom epoka
fin de siecle nie była, bynajmniej, zjawiskiem li i jedynie
historycznym. To znaczy nie była nim w kontekście katastrofalnych
zmian, jakie zapoczątkowała, a z efektami których zmagamy się do
dziś. My często lubimy naśmiewać się z ówczesnych, którzy
odczuwali jakiś nieokreślony lęk przed nadchodzącym nowym
stuleciem. Nam się wydaje, że ta irracjonalna obawa podszyta była
niepewnością nadciągających zmian, jakimś nie do końca
sprecyzowanym lękiem przed nieznanym. Coś na kształt naszej obawy
2KY u schyłku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku.
Nic bardziej
mylnego. To co nastąpiło potem, cały ten kulturowy krach świadczy
dobitnie o tym, że ludzie ostatnich dekad XIX wieku bardzo trafnie
przewidzieli niebezpieczeństwo zbliżającego się,
najokropniejszego ze wszystkich, XX stulecia.
Oczywiście nie mam
tu na myśli tylko dwóch wojen światowych, kilku reżimów,
faszyzmu, stalinizmu, holokaustu i kłamliwej filozofii new age...Bo
tego nie przewidział nawet najlepszy, najbardziej wyczulony prorok.
Mam na uwadze przede wszystkim zmiany w głębokiej, wewnętrznej
strukturze kulturowej i cywilizacyjnej tamtego społeczeństwa,
zmiany, które powyższym okropnościom wojen i przemocy dały
zielone światło i otworzyły bramy na oścież.
Czym były te
zmiany?
Zacznijmy od
początku.
Muzyka
W świecie muzyki
schyłek XIX wieku przedstawiał się jeszcze bardzo okazale.
Destrukcja kulturowa nie odcisnęła wówczas na Polihymnii swego
piętna w tak dobitny sposób, jak w innych dziedzinach. Romantyzm
trzymał się mocno, kontrapunktacja i symfoniczny rozmach,
orkiestracja, kompozycyjny ład nadal były w cenie. Nieśmiało
wprawdzie zaznaczały swoją obecność pewne trendy i mody, takie
jak na przykład ukłon w stronę folkloru – najlepiej widoczny w
twórczości „Potężnej Gromadki”, czyli w dziełach Borodina,
Rimskiego-Korsakowa, czy Musorgskiego, ale przecież z wielką chęcią
aż do schyłku XIX wieku słuchano klasycznych symfonii i koncertów,
w których epoka przeglądała się jak w lustrze.
Owszem, zaczęły
się pojawiać pierwsze niepokojące zjawiska które można nazwać
ekstrawaganckimi eksperymentami. Oto w Paryżu rozpoczyna powoli
(stanowczo z oporami) swoją karierę muzyczną Claude Debussy. W
latach siedemdziesiątych, ten utytułowany absolwent paryskiego
konserwatorium muzycznego zaczął komponować swoje pierwsze utwory.
W ciągu dwudziestu lat dość powolnie się rozwijającej kariery
zaczynają powstawać coraz śmielsze melodie, których świeżość
i oryginalność, również w warstwie kompozycyjnej i dźwiękowej
zdają się wyznaczać nowy nurt muzyki nacechowanej buntem przeciwko
tradycyjnej sztuce kompozycji.
Sympatyczny, niemalże pocieszny pan w zaskakującym sztafażu.
Claude Debussy
Debussy nie jest
sam. Jego „Reverié”,
„Preludium do Popołudnia fauna” miały swoje inspiracje w
twórczości Erika Satie i odbicie w muzyce „Grupy Sześciu” z
Honeggerem na czele. Niewątpliwie największym z dekonstruktorów
końca epoki był Erik Satie, który nie krył swej niechęci do
klasyki i klasycznej kompozycji. Jego „Wyschnięte embriony”,
opatrzony pełnymi kpiny opisami utwór będący muzyczną krytyką
największych poprzedników z Chopinem i Beethovenem włącznie,
niektórzy muzykolodzy traktują jak rodzaj swoistego manifestu
muzycznego impresjonisty. Zresztą już sam tytuł tego dzieła daje
nam pojęcie o tym, w jakim kulturowym kontekście znalazła się
sztuka tamtego okresu.
Partytura do "Wyschniętych embrionów" Erika Satie. Prócz oczywistych muzycznych cytatów, zawiera dodatkowo komentarze samego kompozytora odnoszące się do charakteru muzyki i do jej wykonania, ale również uwagi z powyższymi w ogóle niezwiązane. Fragment złożony z kilku powtarzających się czteronutowych sekwencji opisany jest "Jak skowronek z bólem zęba", fragment żywcem nawiązujący do sonaty B-moll Chopina zawiera komentarz "Jakież to smutne!", a pojawiająca się ni w pięć ni w dziewięć dramatyczna, typowo Beethovenowska kadencja obłożona jest poleceniem: "Kadencja obowiązkowa!", tak, aby nikomu nie przyszło do głowy pomijać ją w tym utworze (choć pasuje tam jak pięść do nosa).
Można śmiało
powiedzieć, że muzyka Debussy'ego, Satie, Honeggera, Aurica,
Poulenca stała się podstawą do dalszej dekonstrukcji, której
następnymi piewcami stali się Arnold Schönberg,
Alban Berg i Anton Webern, tworząc podwaliny pod muzykę, która już
jawnie i zupełnie zerwała z zasadami kompozycji, tonalności i
orkiestracji – dodekafonię.
Erik Satie po domowemu, czyli buntownik ma właśnie przerwę.
Jednakże, o ile
Claude Debussy ukończył konserwatorium paryskie z wyróżnieniem
(na drugim miejscu zaraz za Paulem Vidalem), zdobywając nawet rok później prestiżową „Grand Prix de Rome”, o tyle o Eriku Satie nie
można w tym kontekście powiedzieć niczego ponad to, że był sprawnym samoukiem.
Zresztą wśród twórców nurtu Drugiej szkoły wiedeńskiej tylko
Webern był wykształconym muzykologiem, natomiast zarówno Berg, jak
i guru muzyki atonalnej – Schönberg,
nie mogli poszczycić się ukończeniem żadnej szkoły muzycznej*.
Czy ma to
znaczenie? W moim odczuciu przeogromne. Jednak decydujący jest w tej
kwestii nie tyle brak rzetelnej edukacji, ile fakt, że bunt
przeciwko materii, o której wie się niewiele, przestaje być w
istocie buntem, a staje się zaledwie kaprysem ignoranta. I
przypomina zwyczajnie bunt niesfornego nastolatka przeciwko
Sienkiewiczowi, choć żadnej jego powieści nawet nie tknął.
Malarstwo
Sztuka graficzna
przełomu wieków to, obok muzyki, drugi tak istotny, bo niezwykle
bogaty nurt kultury, w którym epoka znalazła swe wierne
odzwierciedlenie. I równie jak ona burzliwy. Rozbuchane, dekoracyjne
płótna, grafiki i makaty, zrywające z symetrią i klasycznym
odwzorowaniem charakterystycznym dla minionych epok, preferujące zwrot ku linii, jako
głównemu elementowi dzieła, dekoracyjność i plastyczność –
to główne cechy tego malarstwa. Obok jednak pełnych barw,
kształtów i znaczeń płócien Klimta, obok wysmakowanych,
przepełnionych ornamentyką plakatów Muchy, pojawiła się również
odmienna, choć z secesji wyrosła, przeniknięta symbolizmem
twórczość Egona Schiele. Twórczość kontrowersyjna. I,
bynajmniej, nie mam tu na myśli dzieł zatrącających o
pornografię, bo nie one są niepokojącym znakiem jego twórczości,
ale raczej brnące w czerń beznadziei, przesycone zgnilizną obrazy
śmierci i destrukcji.
Ten właśnie prąd,
w jakiś przedziwny sposób staje się w kontekście nadciągających
wojen, tragedii i pogromów, szczególnym preludium.
Warto w tym miejscu
zwrócić jednak uwagę na pewną niezwykle istotną kwestię. Otóż
secesja jako bunt przeciwko zastanemu porządkowi, była prądem
krótkotrwałym. Ale nie dlatego, że intensywnym, a dlatego, że
niechcianym! Secesyjna sztuka, która z malarstwa przeniknęła do
sztuki użytkowej a nawet do architektury (o destrukcyjnym
charakterze tego ostatniego procesu powiemy już za chwilę), choć
powszechna, była uważana za sztukę niskich lotów. Na początku XX
wieku twórcy, którzy objęli przestrzeń kultury w posiadanie,
bombardując tę przestrzeń tworami o cechach secesyjnych, nie byli,
bynajmniej, artystycznym głosem ludu, lecz krzykiem temu ludowi
wbrew! Osaczyli odbiorcę ze wszech stron i doprowadzili do przesytu
ornamentem, blaskiem i kiczem, a wreszcie do buntu przeciw buntowi.
Sztukę secesyjną
odepchnięto, jako prostacką i bezkształtną. „Płynąca z
Wiednia fala błędu – pisał o secesji przyjaciel Prousta, Paul
Morand – zalewa Europę, oznaczając być może jej zmierzch. Jest
to letarg, omdlenie.”
Bo ta sztuka była
prostacka.
My dzisiaj nie
potrafimy patrzeć na ten nurt obiektywnie. Patrzymy nań w
kontekście późniejszych dokonań modernistów i postmodernistów.
A że ich dokonania były już tylko zjazdem po równi pochyłej, nie
może być inaczej – secesja jawi się nam jako ostatni zryw
sztuki, łabędzi śpiew konającej kultury, po której już tylko
potop: modernizm, kubizm, brutalizm. I w takim świetle secesja rzeczywiście może się podobać, może być nawet inspiracją (pomijam oczywiście głosy zachwyconych modernizmem epigonów tego nurtu, o nich porozmawiamy później).
Architektura
Architektura
przełomu wieków była zjawiskiem równie złożonym, co malarstwo.
Sztuki wizualne bowiem, czerpiąc z jednego źródła, oddziaływały
na podobne bodźce i poruszały te same struny wewnętrznego poczucia
piękna.
Kiedy w końcu
drugiej połowy XIX wieku rozpoczęto dekonstruowanie wtórnych, jak
wówczas sądzono przejawów historyzmu, kiedy podjęto się
pierwszych prób przebudowy architektonicznej substancji miast
poprzez odchodzenie od neoklasycyzmu, neobaroku i neogotyku,
napotkano dość zdecydowany opór konserwatystów. Opór
konsekwentnie jednak ignorowany.
Wydawałoby się
bowiem, że konserwatyści ci protestowali przeciwko burzeniu jakichś
nie do końca określonych ideałów, zawartych li i jedynie w
granicach gustu lub jego braku, że obrona skierowana była przeciwko
atakowi na ich archaiczne i przestarzałe kanony, które były tylko
estetyczną mrzonką, ale w żaden sposób nie potrafiły się
obronić w starciu z rzeczowym argumentem, jakie niosła za sobą
świeża idea czystego, utylitarnego modernizmu. Innymi słowy nowa
myśl architektoniczna głucha była na pokrzykiwania konserwatystów,
wychodząc z przekonania, że protest ten, jakkolwiek początkowo
dość silny, wypływa tylko z obawy przed nieznaną nowością.
Pawilon Secesji w Wiedniu (1898)
Nic bardziej
mylnego. I aby to w pełni zrozumieć należałoby najpierw sięgnąć
do początków i zadać sobie pytanie tyle proste, co fundamentalne:
czym w istocie była i jest ta dawna architektura? Czym były zasady, jakich konserwatyści bronili z takim zaangażowaniem?
O tym wszystkim już wkrótce.
*Trzeba
jednak uczciwie przyznać, że w Grupie Sześciu tylko Francis
Poulenc nie ukończył żadnej szkoły muzycznej, pozostali
członkowie grupy prezentowali naprawdę wysoki poziom wykształcenia
w tym kierunku.