sobota, 13 czerwca 2020

Wycieczka na Calcuttę




      Rzadko zdarza się, żeby francuski dziewiętnastowieczny malarz funkcjonował w świadomości zbiorowej jako malarz angielski. Odwieczne antagonizmy pomiędzy tymi dwoma narodami (zamknięte dosadnie w przezabawnej, a niezwykle rzetelnej książeczce Stephena Clarce'a pt. "1000 lat wkurzania Francuzów" - polecam!) zdają się sprawiać, że taka sytuacja jest absolutnie niemożliwa.     
      A jednak. Tak stało się z doskonałym francuskim malarzem o nazwisku James Joseph Jacques Tissot, który, mimo że urodził się i zmarł we Francji, często traktowany jest przez nieświadomych rzeczy jako Brytyjczyk i jego imiona i nazwisko wymawiane są czasem (choć przecież absolutnie błędnie) z angielska.
      Sam malarz był sobie trochę winien, tematy wielu jego prac oscylowały wokół brytyjskich klimatów. Zresztą trudno aby było inaczej, skoro Tissot wyjechał z Francji do Londynu w 1871 roku (a właściwie uciekł po upadku Paryża w wyniku przegranej wojny francusko-pruskiej) i osiadł w stolicy Anglii. Tam rozpoczął pracę nad cyklem płócien obrazujących dość szczególne środowisko. Jednym z nich jest to, które przedstawiam poniżej, a które nosi tytuł Galeria okrętu Jej Królewskiej Mości Kalkuta.


The Gallery of HMS Calcutta

      O ile sam Tissot był twórcą, który podbił moje serce dziełami niezwykłej urody, będącymi jednocześnie niezrównanymi w swej dokładności kronikami życia dziewiętnastowiecznych elit, o tyle ten właśnie obraz jest w dwójnasób wyjątkowy.
Mamy tu bowiem do czynienia z niezwykle rzadkim przedstawieniem rzeczywistości, która z racji swego militarnego charakteru zamknięta była dla lwiej części ówczesnej społeczności, malarzy i fotografów nie wyłączając. Ta ostatnia okoliczność sprawiła, że The Gallery of HMS Calcutta ukazuje nam obraz rzadszy od śniegu w Egipcie - widok z galerii rufowej brytyjskiego okrętu wojennego.


HMS Calcutta u schyłku swego życia, tutaj jako ćwiczebne stanowisko artyleryjskie. W czasach swej świetności uzbrojony w niemal 90 dział liniowiec drugiej klasy, zwodowany w 1831 roku, należał do najpotężniejszych jednostek brytyjskiej floty.


    Dlaczego to tak niespotykane zjawisko? Dlatego, że galeria rufowa była najbardziej niedostępną częścią przyległą do najbardziej niedostępnej części oficerskiej, najbardziej niedostępnej części rufowej, najbardziej niedostępnego środka transportu, najpotężniejszej floty świata, jakim był Royal Navy Warship. Tam byle kto nie miał wstępu. Albo inaczej - na wstęp pozwalano w sytuacjach wyjątkowych i wyjątkowym osobom. Ale o tym za chwilę.

   Tymczasem przypatrzmy się bliżej temu obrazowi i pozornie niewinnej sytuacji nań przedstawionej.

      Jest rok 1876. Oto na galerii okrętu wojennego HMS Calcutta stoją trzy osoby. Dwie kobiety i marynarz. Z wyszytych na rękawie oznak wynika, że mamy do czynienia z młodym oficerem, porucznikiem. Oznacza to więc, że galeria, którą tu widzimy jest galerią dolną z dwóch, które znajdowały się na tym okręcie. Daszek, pod którym stoi grupa jest jednocześnie podłogą galerii przynależnej do kabiny kapitańskiej. Tam wstęp miały już tylko koronowane głowy, admiralicja, kapitanowie innych okrętów i... kapitańska służba.
      O kobietach widocznych na obrazie zbyt dużo powiedzieć się nie da, prócz tego, że są młode i piękne, co akurat dziwne nie jest, Tissot w swym neoklasycznym sznycie malował raczej tylko takie (no dobra, stare kobiety też malował, ale raczej w niebrzydkich kreacjach). Ich ubiór może, choć nie musi sugerować jakąś szczególną okazję.
      Uwagę zwraca osiem krzeseł ustawionych tu specjalnie, jak sądzę, dla gości. Stoją w nieporządku, zatem goście zdążyli już nacieszyć oczy panoramą portu w Portsmouth i porzucili galerię przechodząc do kajuty oficerskiej na kawę i koniak. Widoczni na obrazie młodzi ludzie pozostali na świeżym powietrzu ciesząc się pogawędką. Nie są już skrępowani obecnością innych (być może właśnie pozbyli się kapitana, burmistrza i gości honorowych). Swobodna postawa tych trzech osób, niedbałe wychylenie damy z wachlarzem, rozpięty kołnierzyk i zsunięta z fantazją (bardzo nieregulaminowo) czapka oficera, sugerują, że osoby te albo dobrze się znają, albo niedawno się poznały, ale przypadły sobie do gustu i właśnie próbują zacieśnić znajomość. Zachowanie kobiety z wachlarzem jest zastanawiające. Zasłania ona twarz od strony oficera, zdaje się kokietować go mimo, że ten jest żonaty, co sugeruje obrączka na palcu jego lewej dłoni. Z kolei postawa drugiej z kobiet znamionuje pewien dystans, może napięcie, może gotowość do obrony swojej własności (czyżby była to żona porucznika?). Im bardziej przyglądamy się tej scenie, tym bardziej narasta w nas przekonanie, że chyba jednak coś tutaj jest nie do końca tak, jak powinno. Im dłużej spoglądamy na relację między tymi trzema osobami, tym pewniejszym staje się, że niewinności nie ma tu za grosz.

      Płótno w istocie nie jest niewinne. Przeciwnie, współcześni dostrzegali w nim przejaw - typowej zresztą podobno dla Tissota - bezceremonialnej wulgarności. Być może faktycznie przegięta w swobodnej pozie, oparta o balustradę galerii dama na pierwszym planie, w sposób zbyt wyzywający jak na lata siedemdziesiąte dziewiętnastego wieku, wypina swą zgrabną pupę w kierunku widza, być może młody porucznik zbyt łasym wzrokiem spogląda na blond kokietkę. Dość powiedzieć, że Tissot swymi olejnymi sugestiami nie wszystkich zachwycał. Henry James powiedział kiedyś o tym obrazie, że jest skrajnie wulgarny i banalny. John Ruskin całą twórczość Tissota podsumował mówiąc: "Niestety, to jest tylko zbiór kolorowych fotografii wulgarnego społeczeństwa". Z kolei Oskar Wilde, w zwykły dla siebie sposób, określił twórczość Francuza krótkim a zjadliwym bon motem: "To malowanie nieciekawych rzeczy w nieciekawy sposób". 
      Istnieją też inne, bardziej śmiałe teorie, które pokazują, jakimi dziwnymi ścieżkami chadzały niegdyś domysły zapiętych pod szyję pruderyjnych obywateli epoki wiktoriańskiej. Otóż niektórzy domyślali się, że nazwa okrętu HMS Calcutta jest w tym obrazie użyta nieprzypadkowo, że chodziło o szczególną grę słów, gdzie Calcutta to nieco zniekształcone francuskie "Quel cul tu ai" czyli "Jaką masz pupę!"

      Nie wiem, nie wypowiadam się. Ale chyba coś jest na rzeczy. W jednym tylko z Oskarem Wildem zgodzić się nie mogę - Tissot na pewno nie malował nieciekawych rzeczy. 

      Obraz The Gallery... opatrywany jest nierzadko dodatkowym podtytułem brzmiącym: "Pamiątka z balu na okręcie", tak bowiem brzmi tytuł grafiki sporządzonej przez Tissota mniej więcej w tym samym okresie i przedstawiającej dokładnie tę samą scenę. Można więc domniemywać, że w czasie, gdy Tissot siedział za sztalugami, na okręcie jej królewskiej mości rzeczywiście trwał w najlepsze bal.

      Tego typu bale organizowane były zazwyczaj przed wypłynięciem w dłuższe rejsy i należały do imprez bardzo znaczących zarówno dla cywilów, jak i samych marynarzy, choć kapitanowie, którzy mieli wyjątkowe przywileje i mogli zażywać większych swobód domowych, patrzyli czasem na takie zabawy krzywym okiem jako na zbytek, niepotrzebną maskaradę i marnowanie środków. Niżsi rangą oficerowie widzieli to już zupełnie inaczej. Najczęściej taki bal był dla nich jedyną okazją do tego, by zobaczyć się z ukochaną, żoną, czy siostrą, niewidzianymi od roku.

Jak wyglądały takie bale? 



      Można się tego dowiedzieć na przykład od... Tissota. Na powstałym nieco wcześniej niż The Gallery... płótnie zatytułowanym Ball on Shipboard, pięknie oddał klimat zabawy na pokładzie. Wprawdzie "zabawa" to trochę za duże słowo, większość obecnych siedzi lub stoi, ale jeśli przyjrzeć się dokładnie, można zauważyć, że na dolnym pokładzie jednak ktoś pląsa!
    Mimo wszystko jest to dość wierny obraz balu. Jednym z najbardziej przyciągających wzrok szczegółów jest feeria kolorowych flag rozwieszonych nad pokładem w charakterze dachu chroniącego przed słońcem. To nic innego jak sklarowana na bal gala flagowa, którą zazwyczaj w kilku różnych wariantach, rozwiesza się na sztagu i wantach przy wchodzeniu do portu lub podczas witania na pokładzie dostojnych gości. 
      Na powyższym obrazie widzimy początek zabawy, gdyż jej koniec przypadał raczej na godziny wieczorne, a finał uświetniony był nierzadko pokazem sztucznych ogni. Przedstawiona impreza jest balem z okazji regat wokół wyspy Wight i - według specjalistów z Tate Gallery - przedstawia pokład jednostki zacumowanej w Cowes. Mam wątpliwości. Z żadnego punktu na rzece Medina lub u jej ujścia, a więc tam, gdzie mógł cumować jacht, nie widać chyba tak wysokich wzgórz jak te, które Tissot uwiecznił na obrazie. Taki widok mógłby powstać gdzieś na południu, w St.Lawrence lub w Ventnor. 
Mniejsza z tym.    

      Warto powrócić raz jeszcze do amoralnego charakteru płócien Tissota, który (być może słusznie, a być może nie) wmawiano artyście nie tylko w odniesieniu do dwóch powyższych dzieł. Właściwie cała twórczość francuskiego malarza usiana była takimi wątpliwościami i każde kolejne płótno budziło niejakie kontrowersje. W związku z tym można chyba uznać, że malarz rzeczywiście próbował szokować, jakkolwiek śmiesznie to brzmi w kontekście tego, co dostrzec można na jego obrazach. 
No tak, ale to przecież była inna epoka, zatem chociaż my nie dostrzegamy na tych malowidłach nic zdrożnego, wręcz przeciwnie, zachwycamy się fotograficzną dokładnością w odwzorowaniu szczegółów epoki, tamci ludzie z całą pewnością widzieli na tych obrazach coś zupełnie innego, nieprzyzwoitego i amoralnego właśnie. 
.     Nieco światła na tę purytańską postawę rzucić może inny obraz tego artysty, który w swej wymowie nawet dla nas już tak niewinny nie jest. 



      Oto The Captain and The Mate z roku 1873. Widzimy tu już sytuację zgoła inną niż na powyższych obrazach. Chociaż sceneria zbytnio się nie zmieniła i nadal jesteśmy na pokładzie okrętu wojennego zacumowanego tym razem na Tamizie, a w tle piętrzy się cały las masztów, rej, bomów, sztagów, baksztagów i want, to  klasa wyższa ustąpiła tu miejsca klasie przynajmniej o jedno oczko niższej. Nie ma tu już dam w przepięknych, balowych sukniach, nie ma najwyższych szarż oficerskich. Mamy szarą, choć pełną napięcia sytuację z dwiema odzianymi niebiednie a elegancko damami, które zabawiają swym towarzystwem dwóch marynarzy będących najprawdopodobniej po służbie. Widzimy więc swobodną postawę bliższej, ubranej w pasiastą suknię kobiety, która siedzi na pokrywie trapu, omalże na kolanach rudobrodego wilka morskiego, widzimy też drugą panią w czarnym kapeluszu, do której niedwuznacznie wychyla się siedzący na poręczy młody mężczyzna. 

      Na pierwszy rzut oka obie damy zdają się być zainteresowane panami w celach oczywistych, a ich obecność na okręcie może w podejrzliwych głowach wzbudzać niejakie domysły. Zupełnie niesłusznie! Rudobrody marynarz to dobry przyjaciel Tissota, kapitan John Freebody, a kobieta w białym kapeluszu to jego żona, Margaret Kennedy Freebody, obecna zresztą na wielu innych płótnach malarza. Druga para również musi rozczarować węszących pikantne treści - to siostra pani Kennedy i starszy brat, Lumley. Zawiedzeni?   
      Dwuznaczność malarstwa Tissota mogła się nie podobać, mogła być swego rodzaju prowokacją i zapewne w tym kierunku dążyły niektóre obrazy pana Jamesa, jednak branie pewnych spraw za pewnik może okazać się zbyt pochopne i prowadzić, jak widać, donikąd.

      W ramach ciekawostki warto jeszcze przywołać inny (dziś już ostatni) obraz Tissota, na którym także widzimy dwie damy, które wręcz do złudzenia przypominają naszą panią Kennedy i jej siostrę z poprzedniego obrazu, w towarzystwie marynarza leżącego w bardzo, ale to bardzo swobodnej pozie.    

Obraz nosi tytuł The Thames i pochodzi z roku 1876. I znów mamy port, znów Tamizę, tym razem pod niebem zasnutym słynną londyńską mgłą. Mamy też inną dynamikę - przechylona z powodu nierównego rozłożenia ciężaru łódź zdaje się mknąć przez kanał portowy dość szybko, co sugerują rozchodzące się za rufą fale kilwateru. Kolejna, powie ktoś, sielanka. No, może w trochę surowym sztafażu... Nic z tego. Tym razem naprawdę poszło na ostre!
  
      Ciekawostką, o której wspominałem jest fakt, że kiedy Tissot przedstawił ten obraz po raz pierwszy w Royal Academy of Arts w Londynie, krytycy rzucili się na niego jak bullteriery na ratlerka. Redaktorzy "Timesa", "Spectatora" i "Athenaeum" grzmieli, że Tissot przedstawia zwyczajną prostytucję i czyni to w dodatku lekko i zupełnie bez ogródek. Kosz piknikowy na pierwszym planie i kilka butelek szampana, swobodna, pełna wręcz dezynwoltury poza marynarza, który wygląda jak właściciel niewolnic w haremie, wreszcie równie swobodna, choć już nie tak demonstracyjna poza dwóch pań, to argumenty, które miały przemawiać za jawnie i bezczelnie "prostytucyjnym" charakterem tematu obrazu. No bo przecież: kimże jest ten mężczyzna dla owych dam, dlaczego zachowuje się jak - nie przymierzając - basza; dlaczego kobieta w czerwonym szalu patrzy na mężczyznę tak lubieżnie i, w końcu, dlaczego ten obraz nosi podtytuł How Happy I Could Be with Either

      Ja, patrząc na ten i pozostałe obrazy Tissota, staram się nie dostrzegać ukrytych podtekstów, tym bardziej, że są one dla widza pierwszej połowy XXI wieku raczej słabo czytelne. Dla mnie malarstwo pana Jamesa jest fantastyczną kroniką zwyczajnego życia w niezwyczajnych miejscach i w minionych czasach. Jest jak album ze zdjęciami niezwykłej jakości, jak archiwum dawno już nieistniejących rzeczy, sprzętów, ubiorów i zjawisk. Patrząc na te wszystkie, zaklęte w płótnie rozciągniętym na blejtramach magiczne, choć przecież zwyczajne chwile, dostrzegam to, czego w żadnej książce, w żadnym podręczniku nigdy nie będę w stanie wyczytać. Tissot z całą jaskrawością pokazuje mi to, co zawsze chciałem zobaczyć i robi to w dodatku z niezwykłą, onieśmielającą naturalnością. 

      Lat temu dwadzieścia, albo trzydzieści, zaczytywałem się w powieściach Cecila Scotta Forestera o kapitanie brytyjskiej marynarki wojennej, Horacym Hornblowerze, których akcja rozgrywała się w okresie morskich wojen napoleońskich. Mając wówczas na temat rzeczywistości dziewiętnastowiecznego portu i życia na okrętach Royal Navy blade pojęcie, próbowałem, raczej bezskutecznie, wyobrazić sobie realia surowego, ale kolorowego życia na brytyjskim man-of-war, w angielskim porcie, czy na londyńskim nabrzeżu. Ech, gdybym wtedy wiedział, że istniał kiedyś taki malarz, który z dokładnością fotografika malował na płótnie te wszystkie cuda, o których czytałem z wypiekami na twarzy u Forestera... 
Gdybym tylko wiedział...    



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BUNTOWNICY KULTURY

Cz. I -  Zaczyn fermentu       Bunt jest przyrodzoną cechą dojrzewania. Jest też cechą charakterystyczną dla okresu przejścia, a więc zj...