czwartek, 21 maja 2020

Élégance ancient

Czyli

słowem o muzyce 



          Lubię syntezy. Opracowania, które łączą w sobie dwie, albo i więcej sfer z dziedziny kultury.
Żadna bowiem z jej form, czy to muzyka, czy to malarstwo, czy literatura nigdy nie funkcjonują w oderwaniu od innych, nie unoszą się w próżni, a wręcz przeciwnie - czerpią z siebie nawzajem i stają się dla siebie inspiracją. Nie byłoby Wagnerowskiego "Tristana i Izoldy" gdyby nie pieśni Gotfryda ze Strasburga, nie byłoby Uwertury do Snu nocy letniej Mendelssohna, czy Ofelii Millaisa, gdyby nie dramaty geniusza ze Stratfordu, nie byłoby wreszcie wszystkich odniesień, niuansów, transkrypcji i smaczków, gdyby te dziedziny funkcjonowały niezależnie od siebie. A europejska kultura uboższa byłaby wówczas o cały kosmos arcydzieł.   

       Tym bardziej uwielbiam książki, które traktują o malarstwie i muzyce, a już jeśli jest to literatura piękna, to w ogóle brak słów. Bo to właśnie w literaturze chyba najpełniej można odzwierciedlić dziedziny pozostałych muz, przedstawić ich istotę. Być może nawet w jakiś sposób fakt ten stanowi argument przemawiający za tym, że słowo, bardziej niż dźwięk, obraz czy kształt zdolne jest opisać i ogarnąć rzeczywistość sztuki. Jest więc być może najbardziej doskonałym sposobem ekspresji... Kto wie?


      Leży na stoliku przy moim "czytelnianym" fotelu książka. Niepozorna, stara, mocno podniszczona (ostatnio pasjami zakupuję za grosze stare, dobre książki, których dziś już się nie wydaje). Zaczytana. Zielona okładka, a właściwie w odcieniu veronese, nie zachęca raczej do lektury, ale to wrażenie z dziedziny tych podstępnych. To pozór. Wnętrze bowiem jest niezwykłe. Zawiera jedną z najbardziej fascynujących beletryzowanych biografii, jakie przyszło mi czytać kiedykolwiek. Biografii Claude'a Debussy'ego, wspaniałego muzyka, interesującego człowieka, żyjącego w samym centrum ekscytującego Paryża epoki fin de siècle. Powieść pt. "Clair de Lune", autorstwa Piotra La Mure to mistrzostwo jeśli chodzi o przedstawienie plastycznego, pełnego barw i emocji świata sprzed ponad stu lat, a na jego tle niezwykle złożonych ludzkich wnętrz, sylwetek i losów. 


Claude Debussy w 1909 r.

      Generalnie można rzec, że powieść La Mure'a to zwykły romans, bo w istocie większa część fabuły opiera się na związkach mistrza z kobietami, zaś muzyka (i sztuka w ogóle) jest tutaj osią o znaczeniu co najwyżej równorzędnym, trzeba jednak pamiętać, że jest to opowieść o muzyku, a więc jednostce niezwykle wrażliwej, nic dziwnego zatem, że dramaturgia będzie oscylować wokół romansów, miłości, miłostek i kobiet, które Debussy'emu dzielnie towarzyszyły w charakterze muz. 

      Oczywiście jest też muzyka... I chociaż opis muzyki (co nieco podważa sformułowaną powyżej hipotezę o uniwersalności języka jako formy ekspresji) nie jest w stanie nawet w małym stopniu oddać emocji, jakie jej powstawaniu i słuchaniu towarzyszą, to jednak La Mure i w tej dziedzinie jest mistrzem. "Clair de Lune", "Reverie" czy "Uwertura do Popołudnia Fauna" wybrzmiewają ze stron powieści w pełni i bez kompleksów.     
      Zresztą podobnie jak w innej książce tego autora, a mianowicie w "Miłość niejedno ma imię", czyli w arcyciekawej biografii Feliksa Mendelssohna. Tam również ze stron unoszą się stakatta, kreszenda, pasaże i akordy, tam także słychać całą falę dźwięków, czy to fortepianu z pracowni mistrza, sali prób lipskiego konserwatorium, czy koncertów w Gewandhausie. "Uwertura do Snu nocy letniej" czy "Hebrydy" brzmią tu nieustannie. 
       Jednak o ile w przypadku Mendelssohna autora bardziej interesuje jego praca dyrygenta, niż muzyka, o tyle Debussy'emu towarzyszymy w pracowni kompozytora wręcz chwila po chwili, poznając wszystkie poruszenia i trudności, jakie twórca może spotkać na swojej drodze. Jesteśmy wręcz świadkami narodzin poszczególnych dźwięków czy to przepięknego utworu chóralnego "La demoiselle élue", delikatnej "Arabesque", czy tak bardzo Couperinowskiej w swym charakterze "Petite suite". Najwięcej jednak czasu spędzamy przy instrumencie mistrza, kiedy powstają "Suite bergamasque" i opera "Pelleas i Melisanda". Szczerze mówiąc, nie znam drugiego takiego pisarza, który potrafiłby tak subtelnie a jednocześnie tak dobitnie ukazać proces twórczy kompozycji muzycznej, rzucając jednocześnie światło na inspiracje i pobudki, jakimi Claude kierował się w swej pracy, a więc w istocie zwracając uwagę na całkiem pozamuzyczne aspekty aktu twórczego. Tak, autor potrafił to jak nikt inny.

      Jednak z La Murem mam pewien problem. Autor ten, mimo niewątpliwie szerokiej, erudycyjnej wiedzy, czasami mija się z prawdą historyczną. Najdobitniej widać to w opowieści o Feliksie Mendelssohnie ("Miłość niejedno ma imię"). Z powodów, jak sądzę, czysto dramaturgicznych zmienił zupełnie chronologię najistotniejszych wydarzeń z życia kompozytora. Osią powieści, prócz romansów Feliksa i jego małżeństwa z Cecylią Jeanrenaud jest dążenie do odnalezienia i wystawienia w kościele św. Tomasza w Lipsku zaginionej "Pasji wg św. Mateusza" Jana Sebastiana Bacha. Jednakże w powieści Mendelssohn odnajduje partyturę (w okolicznościach doprawdy zadziwiających) w roku 1844, już jako dojrzały, sławny kompozytor, dyrygent i dyrektor lipskiego konserwatorium. W rzeczywistości wiemy, że miało to miejsce dużo wcześniej, w 1829 roku, kiedy Feliks miał 20 lat. 
      Dlaczego autor zdecydował się na taki krok? Myślę, że chodziło przede wszystkim o to, by pokazać siłę miłości i przywiązania, by dowieść, że kochający się ludzie, z Bożą pomocą, potrafią pokonać każdą, nawet największą przeszkodę. A ponieważ odnalezienie i zachowanie dla potomnych "Pasji wg. św. Mateusza" w istocie okazało się czynem, za który świat muzyki może być Mendelssohnowi tylko wdzięczny - nie ulega przeto wątpliwości, że wątek heroicznej walki o wystawienie Pasji w kościele św. Tomasza w Lipsku (dla którego Bach napisał to dzieło) musiał urosnąć do rangi głównej osi fabularnej, której podporządkowane zostały wszystkie pozostałe.



Pierre La Mure przy pracy (a może w trakcie towarzyskiej pogawędki?).

      Poza tym La Mure miał (zmarł w 1976 r.) jeszcze jedną pisarską wadę. Niezbyt umiejętnie krył swoje antypatie. Zarówno w "Clair de Lune" jak i w opowieści o Mendelssohnie objawił swoją głęboką niechęć do Wagnera przypisując mu wszystkie najgorsze cechy charakteru, kłótliwość, egoizm, rozbuchane ego, sugerując działalność szpiegowską, a nawet nazywając karłem (z sugestią, że chodzi nie tylko o wzrost, ale także o karłowatość moralną). 
      Szczególnie zabawnie wygląda to w kontekście jednej z kluczowych scen powieści "Miłość niejedno ma imię", gdy Mendelssohn, próbując zorganizować w Lipsku koncert z udziałem swego przyjaciela, Chopina, natrafia na stanowczy opór burmistrza i radnych, którzy są przeciwni imprezie z powodu krążących wśród lipskich mieszczan plotek o rozwiązłości Fryderyka i jego związku z Gerge Sand. Mendelssohn tłumaczy im wówczas (ale przecież wiadome jest, że to słowa nie Feliksa, ale samego La Mure'a), że tutaj liczy się tylko muzyka, a to, jakim prywatnie człowiekiem jest artysta, nie ma żadnego znaczenia.
      Ta niechęć do autora "Parsifala" powoduje również, że La Mure, niewątpliwie znający się na muzyce, potrafił zapomnieć o swojej wiedzy i powielać żałosne schematy dotyczące muzyki wagnerowskiej, sprowadzając twórczość kompozytora do gigantomanii, muzycznego mistycyzmu i do... hełmów z rogami na głowach śpiewających heroin. Byłem tym naprawdę zdumiony, wszak nie licząc zapomnianych zupełnie młodzieńczych "Boginek" i rzadko wystawianej "Nowicjuszki z Palermo", Wagner był autorem 11 oper, z czego rogi na hełmach (chociaż częściej zamiast rogów kostiumolodzy stosowali skrzydełka, takie jak u Asterixa) pojawiły się tylko w czterech z nich, stanowiących w dodatku zwarty tematycznie cykl. Kto jak kto, ale La Mure powinien o tym wiedzieć. 
      Usprawiedliwieniem dla autora może być fakt, że już sami główni bohaterowie powieści La Mure'a, a więc zarówno Debussy, jak i Mendelssohn pierwotnie zachwyceni wagnerowskim stylem orkiestracji (Mendelssohn zdążył poznać jedynie "Rienziego", "Holendra tułacza" i "Tanhäusera"), dopiero później odrzucili go niemal całkowicie, odchodząc w kierunku własnych, oryginalnych barw, tonów i muzycznych tropów. Biorąc natomiast pod uwagę fakt, że większa część muzyki mistrza z Bayreuth oparta była o harmonię daleką od patosu (który tak chętnie a nie do końca słusznie przypisujemy autorowi "Lohengrina"), toteż rozbrat Debussy'ego z Wagnerem był bardziej subtelny niż się autorowi wydaje i nie polegał na zwykłej awersji do rzekomej prostackiej gigantomanii (o Wagnerze i problemach z percepcją jego muzyki w dzisiejszym świecie powiemy sobie już niedługo trochę więcej - temat jest zbyt obszerny a przecież bardzo ciekawy).

      Powieści La Mura mają swój niezwykły klimat. Mnie, piszącemu o historii, temat ten jest bardzo dobrze znany. Research jaki przed napisaniem książki musiał uczynić autor jest imponujący, a efekt, każdego zorientowanego w realiach epoki musi zdumiewać. Dość powiedzieć, że tłem dla wydarzeń przedstawionych w "Clair de Lune" są i wystawa światowa w Paryżu, i znana nam doskonale, bo przybliżona ostatnimi czasy przez Romana Polańskiego afera Dreyfusa, którą żył wówczas cały Paryż, i całe mnóstwo innych znanych wydarzeń przełomu wieków - wojny burskie, prezentacja kinematografu braci Lumiere czy katastrofa kolejowa na paryskim dworcu Montparnasse. To dlatego czyta się tę książkę z taką przyjemnością. 


Paryż końca wieku widziany oczami Camille Pissarro.

      Bo powieści La Mure'a nie są tylko historiami o kompozytorach i malarzach, są także, a może przede wszystkim - nie waham się użyć tego określenia - pięknymi, barwnymi freskami ilustrującymi epokę, bogatymi w fakty i emocje wizjami dawno już nieistniejącego świata, hołdem oddanym erze elegancji i modernizmu; paryskiego mieszczaństwa i cyganerii; automobilu i kinematografu...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BUNTOWNICY KULTURY

Cz. I -  Zaczyn fermentu       Bunt jest przyrodzoną cechą dojrzewania. Jest też cechą charakterystyczną dla okresu przejścia, a więc zj...