wtorek, 12 maja 2020

Powitanie



Wszystko zależy od tego, jak daleko 
oddalimy się od drzewa,
z którego zszedł nasz praprzodek...


        Kiedy końcem lat osiemdziesiątych, będąc w piątej klasie technikum, na krótko przed maturą, podczas jednej z wizyt w antykwariacie, zupełnie z głupia frant, za grosze, zakupiłem okazyjnie dwutomowe, oprawne w płótno wydanie „Nędzników” Wiktora Hugo, nie wiedziałem, że ta książka zmieni całe moje życie. Kupiłem ją chyba tylko z powodu pięknych wytłoczeń, starego, zapomnianego już sposobu szycia i dla tego specyficznego, antykwarycznego klimatu jaki z niej emanował, bo przecież tuż przed maturą nie zamierzałem czytać niczego, co wychodziło poza kanon lektur – zresztą i tak nie miałbym czasu. A jednak, kiedy już w domu otworzyłem powieść na pierwszej stronie i zacząłem czytać historię o księdzu Benvenuto Myrielu, doznałem szoku. Tak, prawdziwego szoku. Zachwyt walczył we mnie z niedowierzaniem i raz jedno, raz drugie brało górę.

        Nie mogłem wyjść z podziwu nad pięknem tego, co czytałem. I nawet nie chodzi o treść książki, o zwyczajne przecież, choć czasem dramatyczne, czasem podniosłe, a czasem budzące smutek przygody bohaterów. Takich było wszak wiele. Chodziło raczej o język, o mistrzowsko przetłumaczone frazy Wiktora Hugo, które wlewały się w moją duszę jak balsam, otwierając oczy na prawdziwe, niezakłócone treścią (a raczej w pełni z nią zgodne) piękno, jakie wypływało z każdego zdania. Doznałem olśnienia. Zrozumiałem, że sztuka może zachwycać nie tylko swoją treścią, ale także i formą, w jakiej została zamknięta, że może zdumiewać i w dodatku przynosić jakąś inną, nie do końca określoną przyjemność z obcowania z mistrzem. Choćby ten mistrz nie żył już od stu lat.

      Kiedy następnego dnia niebacznie podzieliłem się swoim spostrzeżeniem z profesorką od polskiego (fantastyczną, choć surową nauczycielką), ta, uśmiechając się kpiąco i z widoczną satysfakcją powiedziała tylko: No, nareszcie! Właśnie doznałeś dotknięcia prawdziwej kultury...
Szczerze mówiąc długo nie rozumiałem, o co chodziło kobiecie. Byłem pewien, że mówi o Wiktorze Hugo i fakcie, że podjąłem się czytania czegoś, co wybiega daleko poza wymagania technikum, a jednocześnie jest filarem literatury europejskiej. Okazuje się, że nie. Okazuje się, że kluczowym w tym pełnym kpiny zdaniu pani profesor było słowo „kultura”.

       Dała mi tymi słowy do zrozumienia, bardzo delikatnie i w zawoalowany sposób, że oto doznałem zauroczenia formą, zachwyciłem się czymś, co wcale nie jest potrzebne do życia, bez czego zwyczajnie można się obejść. Że ujrzałem niewidzialne, pochyliłem się nad czymś, nad czym pochyli się tylko człowiek szukający w życiu czegoś więcej niż prostych rozrywek, czy mechanistycznych spełnień. Zrozumiałem to dużo później, kiedy zachwyty nad formą – nie tylko literacką, ale i malarską, czy muzyczną – stały się moim codziennym udziałem.
Ale czym tak naprawdę jest kultura? Jak ją zdefiniować, biorąc pod uwagę wszystkie jej poruszenia i aspekty?

      Spośród wszystkich, bardziej lub mniej trafnych, słownikowych, opisowych, funkcjonalnych i Bóg wie jakich jeszcze, definicji kultury, mnie do gustu przypadła szczególnie jedna, która jak w soczewce skupia jej najistotniejsze, moim zdaniem, cele.

Kultura jest przekraczaniem natury w człowieku...

...jest zabijaniem w nas samych zwierzęcia, temperowaniem charakteru, wydobywaniem z prostactwa, rozwijaniem poczucia piękna i estetyki, słowem - doskonaleniem. Jest próbą jak najdalszej ucieczki od tego, co w nas zwierzęce, a zbliżania do tego, co boskie, bo tylko to, co boskie jest nas w stanie w pełni uczłowieczyć.

      I o takiej właśnie kulturze, procesie cywilizowania dzikiego zwierzęcia w nas samych będzie ten blog. Wiem, wiem, brzmi tak ambitnie, że aż śmiesznie.
A jednak... Odnoszę wrażenie, że przecież w tym świecie pełnym brzydoty, zła i prostactwa, tylko takie podejście do życia może nam dać poczucie sensu każdej, najmniejszej nawet chwili, najkrótszej sekundy życia. Wspinanie się ku zjawiskom dobrym, wyciąganie rąk ku rzeczom ważnym i szlachetnym. Skoro chodzi o to, by jak najdalej odejść od drzewa, z którego zlazł nasz praprzodek, spróbujmy dokonać tej swoistej ucieczki z krainy brzydoty, z królestwa ciemności i chaosu, z barbaricum ordinarium. Jestem pewien, że to nam się opłaci.

    Na łamach tego bloga takie własnie starania podejmę. Wnikając w świat muzyki, literatury, architektury, teatru, malarstwa, filozofii i nauki. Tak dalece, jak tylko pozwala mi na to moja ignorancja, ograniczenia, preferencje, fobie i... wrodzone lenistwo.
Na ile mi się to uda – ocenę pozostawiam Czytelnikom.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BUNTOWNICY KULTURY

Cz. I -  Zaczyn fermentu       Bunt jest przyrodzoną cechą dojrzewania. Jest też cechą charakterystyczną dla okresu przejścia, a więc zj...