czwartek, 14 maja 2020

Niepodległa w sarmackiej nucie




         Istnieją w szeroko pojętym kanonie dzieł polskich takie pozycje, które samym swoim tytułem wywołują w sercach Polaków szczególne wzruszenia. I nie mam na myśli li i jedynie literatury, ale przecież i muzykę, i malarstwo, i film. Nie każdy wprawdzie zachwyca się Mickiewiczowską frazą, nie każdy musi klękać przed szerokim planem malarskim Gierymskiego, nie każdemu musi pasować poetyka Chopina, nie wszyscy w końcu uwielbiają "Rejs" Piwowskiego, a jednak są takie dzieła, które eksploatowane dużo poniżej swej nominalnej wartości, nie będąc obecnymi tak nachalnie w przestrzeni publicznej, ciągle nastrajają jakąś szczególną nutą, jakimś wrażeniem swojskości i wyjątkowego piękna.

          Jednym z takich dzieł jest niewątpliwie opera Moniuszki "Straszny Dwór". Być może przez wzgląd na fakt, że jest to rodzaj sztuki, który z racji złożoności nieczęsto eksplorowany jest w pełni przez zwykłego obywatela, być może przez fakt, że opera w odbiorze jest nadal jeszcze na pozycji utworu bardziej wymagającego, dość rzec, że ten fragment polskiej rzeczywistości kulturalnej ciągle pozostaje mniej poznany. A jednak nie znam osoby, która nie kojarzyłaby "Arii z kurantem", mazura z IV aktu, czy "Arii Skołuby", choć przecież tytuł tej ostatniej jest już mniej znany, a sama aria w świadomości społecznej funkcjonuje raczej pod nazwą "Ten zegar stary..." To przecież znają wszyscy! A nawet - zupełnie słusznie - zachwycają się rzeczonymi fragmentami tego "muzycznego Pana Tadeusza".
Ale czy rzeczywiście znają?

          Przyznam szczerze, choć nieco nieskromnie, że operę Moniuszki znam dobrze. Nie tylko warstwę muzyczną, ale i treść libretta. Potrafię recytować z pamięci obszerne jego fragmenty, nieobce mi są Intrada, arie Miecznika, czy Skołuby. A jednak przyszedł czas na to, aby zweryfikować swą wiedzę o tym arcydziele. Oto przed kilkoma tygodniami zakupiłem pozycję wyjątkową, dzieło szczególne i niezwykłe: monografię "Strasznego Dworu". Wydaną przez Państwowy Instytut Wydawniczy książkę pt. "Straszny Dwór czyli Sarmackie korzenie Niepodległej" autorstwa Jacka Kowalskiego.



          Już pierwsze strony tego opracowania pokazały jak bardzo myliłem się w swojej pewności co do znajomości opery. Od samego początku lektury musiałem przyznać - bijąc się w pierś - że o "Strasznym Dworze" to ja wiem naprawdę niewiele. Bo cóż znaczy moja powierzchowna wiedza w porównaniu z niezwykle wnikliwą, skrupulatną i naprawdę drobiazgową analizą każdego wersu libretta, każdej nuty zapisanej w partyturze, każdego scenicznego poruszenia? I to zarówno tego historycznego, zapisanego dłońmi Moniuszki i Chęcińskiego, jak i wszystkich następnych, kreślonych bez litości przez cenzorskie pióra i obudowane, a może zniekształcone - również bez litości - modernistycznymi pomysłami współczesnych.
W opracowaniu Kowalskiego aż skrzy się od erudycji, od faktów, wiedzy, znajomości historycznych motywów. Ale to nie dziwi. Autor jest historykiem sztuki, znawcą poezji starofrancuskiej, poetą i bardem... Ma na koncie wiele opracowań dotyczących historii, architektury, jest także autorem literacko-muzycznych komentarzy z dziedziny kultury i historii. Wreszcie świetnym pieśniarzem-rekontruktorem...



           Jego "Straszny Dwór..." to przebogate kompendium wiedzy o naszej narodowej, sarmackiej z ducha operze, o naszym największym chyba muzycznym skarbie, zaraz po dziełach wszystkich Chopina (a może nawet i ex aequo), o naszym muzycznym Mickiewiczu, czyli panu Stanisławie. To pisana pięknym, lekkim językiem encyklopedia bez haseł, z przeogromną ilością faktów, facsimile rękopisów, pięknych ilustracji, obrazów, zdjęć i grafik...

Fantastyczne, monumentalne i pełne dzieło traktujące o arcydziele.



             Jestem pod wrażeniem jakości edytorskiej, rozległości tematu, którego omówienia podjął się autor, wreszcie przeciekawych, częstokroć mało znanych faktów z życia mistrza...

             A jednak jest tu jeszcze coś. Dużo ważniejszego.
Coś, co w dziele tym pobrzmiewa nieustannie, czasem dyskretnie, czasem wybijając się na plan pierwszy, coś, co najwidoczniej pobrzmiewać miało z założenia, bo zostało zgrabnie ujęte w podtytule opracowania: "Sarmackie korzenie Niepodległej". Coś mi podpowiada - i ten podszept z dnia na dzień, z chwili na chwilę - nabiera mocy i wlewa w serce jakąś szczególną pewność, że to jest właśnie klucz do dzieła Jacka Kowalskiego.
Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy do końca sobą, tymi dumnymi, nieznośnymi, czasem pięknymi, kiedy indziej paskudnymi, ale nigdy nudnymi Sarmatami z wszystkimi tego faktu zaletami i wadami, z wszystkimi blaskami i cieniami, nie będziemy więc nimi tak długo, jak nie zdamy sobie w pełni sprawy z tego, co w istocie tworzy nas od środka, co konstytuuje nas jako Polaków-Sarmatów, co jest tego ducha istotą!
             Możemy przecież zżymać się na tego szlachetkę w nas samych, na tego ziemianina, tego intelektualistę doby postziemiańskiej, możemy odrzucać jego dziedzictwo ze wzrokiem wbitym w stłoczoną masę zachodniego bezkształtu, próbując sugerować, że my też, tak jak on jesteśmy zachodni, ale zabory, okupacja i komuna odebrały nam tę zachodniość i za wszelką cenę musimy do niej dołączyć, choćby przez podeptanie naszego własnego, sarmackiego rodowodu.
A przecież nie tędy droga.

               Jako Naród mamy swoją historię, swój charakter, swoją opowieść. Opowieść przecież bardzo odmienną od pieśni pozostałych krajów Europy. I powinniśmy tej opowieści być wierni, bo ona stanowi o nas, tworzy nas od środka i jednoczy, choćbyśmy tego nie zauważali albo zauważając - odrzucali. Nic na to nie poradzimy, że Sarmacja jest w nas i z nas, nic także nie poradzimy na fakt, że to właśnie ta Sarmacja, drzemiąc w sercach naszych przodków, przebudziwszy się raptem, dała nam Niepodległą.
I o tym także, a może nawet przede wszystkim jest Dzieło Kowalskiego.

Po prostu polecam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BUNTOWNICY KULTURY

Cz. I -  Zaczyn fermentu       Bunt jest przyrodzoną cechą dojrzewania. Jest też cechą charakterystyczną dla okresu przejścia, a więc zj...