wtorek, 12 maja 2020

Syndrom Elviry Madigan




         Czasami zdarza nam się usłyszeć fragment utworu muzycznego, który jest dziwnie znajomy. Nie wiemy, kto jest kompozytorem, nie znamy tytułu, ani nawet z grubsza epoki, w której powstał. A jednak rozpoznajemy go i potrafimy nawet zanucić ciąg dalszy. Zdarza się to nam dość często. Pomijam oczywiście tak znane utwory jak najbardziej ograne fragmenty piątej symfonii Beethovena, czy polonezy Chopina, bo tutaj z identyfikacją zazwyczaj nie ma problemu.

         Bywa jednak, że utwór, który jest w kanonie klasyki, przybywa do nas z zupełnie innej strony niż scena muzyczna. Nagminnie to zjawisko rozpowszechniło się wraz z telewizyjnymi reklamami, w których masowo wykorzystywane są właśnie te nieśmiertelne klasyki. Często więc, szczególnie wśród młodych ludzi, dochodzi na tym tle do kompletnej dezorientacji. Oto słyszymy Marsz turecki Mozarta, ale młody człowiek identyfikuje go jako melodię-tło do kawy Tchibo. Z głośnika płynie Czajkowski, a nam przed oczami staje nowa marka samochodu. Haydn – krople do oczu, Gershwin – lody czekoladowe, Chopin – Nowopolanka niegazowana...

        To zjawisko nie jest wcale takie nowe. Obecność klasycznej muzyki w świadomości społecznej już od dawna generowana jest także przez inne media: radio, telewizję, a wcześniej kino, a nawet cyrk. Na własne potrzeby nazywam to zjawisko syndromem Elviry Madigan.

         Dzisiaj 21 Koncert fortepianowy Mozarta znany jest i bardzo lubiany. Przez wielu rozpoznawana jest przede wszystkim środkowa jego część zwana Andante. Mało osób jednak wie, że aż do połowy XX wieku ten koncert nie był szeroko znany, słuchali go, i owszem, koneserzy, melomani, ale szersze kręgi odbiorców nie miały raczej o istnieniu tego utworu pojęcia.

         Sytuacja zmieniła się w roku 1967. Wówczas na ekrany kin wszedł oparty na faktach szwedzki melodramat pod tytułem „Miłość Elwiry Madigan”. Była to opowieść o tragicznym romansie duńskiej akrobatki cyrkowej Hedvig Jensen o artystycznym przydomku Elvira Madigan i dezertera z armii szwedzkiej, porucznika Sixtena Sparre.


Porucznik Sixten Spaar i Elvira Madigan. Prawdziwi bohaterowi tragicznej historii.

         Sam film, choć czerpiący z życia, nie był przesadnie ciekawy (o ile ciekawsze a równie tragiczne były losy odtwórczyni tytułowej roli, Pii Degermark), jednak w warstwie muzycznej zawierał prawdziwe perełki, w tej liczbie fragmenty Czterech pór roku Vivaldiego oraz właśnie Andante z 21 Koncertu fortepianowego C-dur Mozarta, motywu, który od tego momentu na stałe będzie już łączony z Elvirą Madigan.

Na życiu odtwórczyni roli Elviry, pięknej Pii Degermark, zaciążyło jakieś złe fatum. Chociaż była wybranką samego króla Szwecji, jej losy potoczyły się dramatycznie. Rola Elviry przyniosła jej sławę ale i nieszczęście. Choroba alkoholowa, upadek na samo dno biedy i upodlenia, strata najbliższych, potworny wypadek, wreszcie powolne wychodzenie z choroby, depresji i potępienia - te wydarzenia z jej życia zasługują na osobny film. Byłby równie ciekawy i dramatyczny, co "Miłość Elviry Madigan". Bo także oparty na faktach. 

          W taki to prosty sposób jeden z najgenialniejszych utworów muzyki wszech czasów, niejako tylnymi drzwiami, wszedł do świadomości zbiorowej i – całkiem zresztą zasłużenie – cieszy się niesłabnącym powodzeniem do dziś.
          I w całej tej sprawie nieistotne jest już nawet (choć to akurat potrafi być bardzo zabawne), że wśród osób, które jako-tako kojarzą motyw Elviry Madigan i tak właśnie Andante nazywają, jest jeszcze wielu, którzy nie chcą uwierzyć, że Wolfgang Amadeusz Mozart wcale tak tego utworu nie nazwał i że żadnej panny Madigan nie znał. Nie mógł, urodziła się 76 lat po jego śmierci, a samą nazwę i utwór skojarzono ze sobą niemal dwa wieki po mistrzu.

Druga część koncertu, Andante, w wykonaniu belgijskiej Orchestre Royal de Chambre de Wallonie pod kierownictwem Paula Meyera. Za fortepianem Yeol Eum Son.

          Syndrom ten nie jest wcale tak rzadki, jakby się nam wydawało. W naszej wspólnej świadomości pojawia się co jakiś czas – Cwał Walkirii Wagnera jako tło dla ataku napalmowego w „Czasie apokalipsy”, fragmenty poematu symfonicznego Straussa w filmie „2001 Odyseja kosmiczna”, „Adagio na smyczki” Barbera wykorzystane w „Plutonie” czy w „Amelii” to przykłady wręcz książkowe. Ale są i inne, mniej posągowe: „Badinerie” Bacha na telefonie komórkowym, czy pierwsze dźwięki Kantaty Carla Orffa „Carmina Burana” jako tło w grze komputerowej... Na polskim gruncie też mamy takie znamienne przykłady. Wyśpiewany przez Wojciecha Młynarskiego „Obiad rodzinny” brzmiał Menuetem do XIV Divertimenta Boccheriniego, a sygnał kultowej audycji radiowej „60 minut na godzinę” to nic innego jak fragment uwertury do „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego.
           Obcujemy z wysoką kulturą czy tego chcemy, czy nie, jednak musimy się pogodzić z jedną, bardzo smutną konstatacją. Najczęściej ta wysoka kultura dociera do nas kuchennymi drzwiami i tak, jak Andante Mozarta, daje się poznać dopiero po nadpisaniu znaczeń, po przetworzeniu przez popkulturowe tryby i uzdatnieniu do formy strawnej dla dzisiejszego konsumenta sztuki.

A może jest zupełnie inaczej? Może jest tak, że gdyby nie film Bo Widerberga „Miłość Elwiry Madigan”, nigdy nie odkrylibyśmy dla siebie 21. Klavierkonzert Wolfiego...? Kto wie...?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

BUNTOWNICY KULTURY

Cz. I -  Zaczyn fermentu       Bunt jest przyrodzoną cechą dojrzewania. Jest też cechą charakterystyczną dla okresu przejścia, a więc zj...