Czasami zdarza
nam się usłyszeć fragment utworu muzycznego, który jest dziwnie
znajomy. Nie wiemy, kto jest kompozytorem, nie znamy tytułu, ani
nawet z grubsza epoki, w której powstał. A jednak rozpoznajemy go i
potrafimy nawet zanucić ciąg dalszy. Zdarza się to nam dość
często. Pomijam oczywiście tak znane utwory jak najbardziej ograne
fragmenty piątej symfonii Beethovena, czy polonezy Chopina, bo tutaj
z identyfikacją zazwyczaj nie ma problemu.
Bywa jednak, że
utwór, który jest w kanonie klasyki, przybywa do nas z zupełnie
innej strony niż scena muzyczna. Nagminnie to zjawisko
rozpowszechniło się wraz z telewizyjnymi reklamami, w których
masowo wykorzystywane są właśnie te nieśmiertelne klasyki. Często
więc, szczególnie wśród młodych ludzi, dochodzi na tym tle do kompletnej dezorientacji. Oto słyszymy Marsz turecki
Mozarta, ale młody człowiek identyfikuje go jako melodię-tło do
kawy Tchibo. Z głośnika płynie Czajkowski, a nam przed oczami
staje nowa marka samochodu. Haydn – krople do oczu, Gershwin –
lody czekoladowe, Chopin – Nowopolanka niegazowana...
To zjawisko nie
jest wcale takie nowe. Obecność klasycznej muzyki w świadomości
społecznej już od dawna generowana jest także przez inne media:
radio, telewizję, a wcześniej kino, a nawet cyrk. Na własne potrzeby
nazywam to zjawisko syndromem Elviry Madigan.
Dzisiaj 21 Koncert
fortepianowy Mozarta znany jest i bardzo lubiany. Przez wielu
rozpoznawana jest przede wszystkim środkowa jego część zwana
Andante. Mało osób jednak wie, że aż do połowy XX wieku ten
koncert nie był szeroko znany, słuchali go, i owszem, koneserzy,
melomani, ale szersze kręgi odbiorców nie miały raczej o istnieniu
tego utworu pojęcia.
Sytuacja zmieniła
się w roku 1967. Wówczas na ekrany kin wszedł oparty na faktach
szwedzki melodramat pod tytułem „Miłość Elwiry Madigan”. Była
to opowieść o tragicznym romansie duńskiej akrobatki cyrkowej
Hedvig Jensen o artystycznym przydomku Elvira Madigan i dezertera z
armii szwedzkiej, porucznika Sixtena Sparre.
Porucznik Sixten Spaar i Elvira Madigan. Prawdziwi bohaterowi tragicznej historii.
Sam film, choć
czerpiący z życia, nie był przesadnie ciekawy (o ile ciekawsze a
równie tragiczne były losy odtwórczyni tytułowej roli, Pii
Degermark), jednak w warstwie muzycznej zawierał prawdziwe perełki,
w tej liczbie fragmenty Czterech pór roku Vivaldiego oraz właśnie
Andante z 21 Koncertu fortepianowego C-dur Mozarta, motywu,
który od tego momentu na stałe będzie już łączony z Elvirą
Madigan.
Na życiu odtwórczyni roli Elviry, pięknej Pii Degermark, zaciążyło jakieś złe fatum. Chociaż była wybranką samego króla Szwecji, jej losy potoczyły się dramatycznie. Rola Elviry przyniosła jej sławę ale i nieszczęście. Choroba alkoholowa, upadek na samo dno biedy i upodlenia, strata najbliższych, potworny wypadek, wreszcie powolne wychodzenie z choroby, depresji i potępienia - te wydarzenia z jej życia zasługują na osobny film. Byłby równie ciekawy i dramatyczny, co "Miłość Elviry Madigan". Bo także oparty na faktach.
W taki to prosty
sposób jeden z najgenialniejszych utworów muzyki wszech czasów,
niejako tylnymi drzwiami, wszedł do świadomości zbiorowej i –
całkiem zresztą zasłużenie – cieszy się niesłabnącym
powodzeniem do dziś.
I w całej tej
sprawie nieistotne jest już nawet (choć to akurat potrafi być
bardzo zabawne), że wśród osób, które jako-tako kojarzą motyw
Elviry Madigan i tak właśnie Andante nazywają, jest jeszcze
wielu, którzy nie chcą uwierzyć, że Wolfgang Amadeusz Mozart
wcale tak tego utworu nie nazwał i że żadnej panny Madigan nie
znał. Nie mógł, urodziła się 76 lat po jego śmierci, a samą
nazwę i utwór skojarzono ze sobą niemal dwa wieki po mistrzu.
Druga część koncertu, Andante, w wykonaniu belgijskiej Orchestre Royal de Chambre de Wallonie pod kierownictwem Paula Meyera. Za fortepianem Yeol Eum Son.
Syndrom ten nie
jest wcale tak rzadki, jakby się nam wydawało. W naszej wspólnej
świadomości pojawia się co jakiś czas – Cwał Walkirii
Wagnera jako tło dla ataku napalmowego w „Czasie apokalipsy”,
fragmenty poematu symfonicznego Straussa w filmie „2001 Odyseja
kosmiczna”, „Adagio na
smyczki” Barbera wykorzystane w „Plutonie” czy w „Amelii” to przykłady wręcz książkowe. Ale są i inne,
mniej posągowe: „Badinerie” Bacha na telefonie komórkowym, czy
pierwsze dźwięki Kantaty Carla Orffa „Carmina Burana” jako tło
w grze komputerowej... Na polskim gruncie też mamy takie znamienne
przykłady. Wyśpiewany przez Wojciecha Młynarskiego „Obiad
rodzinny” brzmiał Menuetem do XIV Divertimenta Boccheriniego, a
sygnał kultowej audycji radiowej „60 minut na godzinę” to nic
innego jak fragment uwertury do „Cyrulika sewilskiego”
Rossiniego.
Obcujemy z wysoką
kulturą czy tego chcemy, czy nie, jednak musimy się pogodzić z
jedną, bardzo smutną konstatacją. Najczęściej ta wysoka kultura
dociera do nas kuchennymi drzwiami i tak, jak Andante
Mozarta, daje się poznać dopiero po nadpisaniu znaczeń, po
przetworzeniu przez popkulturowe tryby i uzdatnieniu do formy
strawnej dla dzisiejszego konsumenta sztuki.
A
może jest zupełnie inaczej? Może jest tak, że gdyby nie film Bo
Widerberga „Miłość Elwiry Madigan”, nigdy nie odkrylibyśmy
dla siebie 21. Klavierkonzert Wolfiego...? Kto wie...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz